piątek, 14 października 2016

Czarna wdowa – w odcinkach (10)

Paweł Pollak

CZYSTA ARYTMETYKA

ze zbioru „Czarna wdowa”

odc. 2 (ostatni)


Wrócił myślami do pierwszych rozdziałów. Na początku spotykał się z odrzuceniem, niewidomego nie chciała żadna dziewczyna. On też niezbyt usilnie się starał. Z jednej strony nie bardzo wierzył w powodzenie swoich wysiłków, z drugiej strony żywił przekonanie, że miłość dotyka dwoje ludzi niezależnie od tego, co zrobią. Że nie musi podrywać każdej napotkanej dziewczyny, by na horyzoncie pojawiła się ta jedyna. Długo jednak się nie pojawiała, co zrodziło w nim podejrzenie, że wiara w romantyczną miłość, w drugą bratnią duszę, wyniesiona z książek i filmów, nie miała wcale przełożenia na rzeczywistość. Że ich twórcy nie opisywali tego, co widzieli, tylko to, co chcieliby zobaczyć. Fikcją starali się zapełnić pustkę, uszlachetnić popęd, biologiczną konieczność. A jeśli tak, to on nie miał szans, bo wtedy liczyli się wyłącznie osobnicy z dobrymi genami, bez zakodowanej w nich ślepoty. I kiedy ogarnął go strach, paniczny strach, że całe życie spędzi sam, pojawiła się ona. Patricia. Studiowała weterynarię i zaczęła praktykę w klinice, która opiekowała się Porterem. A tego dopadły nagle liczne nieistniejące dolegliwości. Derek miał nadzieję, że jego mądry pies zrozumiał sens tej symulacji i wybaczył mu torturę zbędnych badań.
Po jednym z kolejnych, które nie zaowocowało diagnozą, weterynarz powiedział półżartem: – Zacznę chyba podejrzewać, że Porter wcale nie choruje, tylko zakochał się w mojej pięknej praktykantce. Derek poczerwieniał jak piwonia i z następną wymyśloną chorobą do kliniki nie odważył się już pójść. Kiedy rozpaczliwie szukał pretekstu, by spotkać się z Patricią i wyznać jej miłość (logika życiowa znowu go zawiodła, bo skoro zamierzał wyznać jej miłość, to mógł wprost zaprosić ją na randkę), coraz bardziej załamany, gdyż nie potrafił nic wymyślić, ona po prostu stanęła w jego drzwiach. I została.
Dużo później zapytał, dlaczego wtedy przyszła.
– Spodobało mi się, że byłeś taki nieśmiały. Nie chciałam jednego z tych facetów, którzy uważali, że robią mi zaszczyt propozycją pójścia do łóżka, ani pyszałków przekonanych, że jest tylko kwestią czasu, kiedy im ulegnę.
Przez dwa lata byli szczęśliwi, a potem przyszła choroba nerek. I zrujnowała ich związek. Nie umiał rozstrzygnąć, ile było w tym winy jego, a ile Patricii. Akceptowała jego ślepotę, ale on też ją akceptował. Urodził się niewidomy, nie znał innego świata, a dzięki sprzętowi komputerowemu pokonywał wiele barier, które dla niewidomych jeszcze dwadzieścia lat wcześniej były nie do pokonania. Z chorobą nie mógł sobie poradzić. Badania, wizyty w szpitalu, dializy. Dotąd był niepełnosprawny, ale zdrowy, teraz nagle spotkało go coś, czego oczekiwał najwcześniej w okolicach osiemdziesiątki. Przestał się śmiać, żartować, zrobił się zrzędliwy i zgorzkniały, odpychając w ten sposób od siebie Patricię. Ale ona też nie stanęła na wysokości zadania. Niby starała się go psychicznie wspierać, ale często nie potrafiła ukryć zawodu, że na przykład zamiast upojnych uścisków będzie filtrowanie krwi przez sztuczną nerkę.
I wtedy pojawił się ten sukinsyn Odonell. Zimny drań z najwyraźniej uszkodzoną częścią mózgu odpowiedzialną za życie emocjonalne, bo mający w tym zakresie tylko jedną potrzebę: przespania się z każdą kobietą, którą zobaczy. Patricię zobaczył na uczelnianym przyjęciu wigilijnym i zbliżył do niej pod pretekstem, że martwi się zmianą nastroju swego najlepszego studenta. Patricia dała się na to nabrać, przekonana, że natrafiła na kogoś, komu na Dereku zależy. Może liczyła na to, że nauczyciel coś im poradzi, może chciała nieco zmniejszyć przygniatający ją ciężar. W każdym razie spotkała się z Odonellem również po przyjęciu, i to kilkakrotnie, zwierzając mu się, a nawet wypłakując na jego ramieniu. A ten cierpliwie słuchał, choć nic go ich problemy nie obchodziły, przytulał ją jak przyjaciel, tylko wypatrując chwili, kiedy bezkarnie będzie mógł ją przytulić jak mężczyzna. I w dniu, kiedy Patricia była wyjątkowo na Dereka rozżalona, kiedy jej potrzeby bliskości nikt nie zaspokajał, kiedy ewentualny opór złagodziło kilka kieliszków wina, osiągnął swój cel.
Patricia od razu mu się przyznała. Miała kaca moralnego, nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, błagała o wybaczenie. Ale Derek nie chciał wziąć na siebie części winy, dostrzec, że miał swój udział w jej upadku, że w pewnym stopniu był to ich wspólny upadek. Nie zobaczył w tej zdradzie przesilenia, szansy na katharsis, na uratowanie związku, który i bez niej się rozpadał. Przeciwnie, nie omieszkał dziewczynie pokazać, jak go zabolało, jaką krzywdę mu wyrządziła, jak podle postąpiła. I Patricia tego nie zniosła. Podcięła sobie żyły.
Dopiero wtedy Derek się opamiętał. Ale było już za późno. Patricia, którą uratowała niespodziewana wizyta rodziców, nie chciała go znać. Walczył o nią, nakłaniał do powrotu, kajał się, obiecywał, że stanie się takim człowiekiem jak przed chorobą, ale nie zdołał jej przekonać. A kiedy przeczytał na jej blogu, że wychodzi za mąż, zrozumiał, że to definitywnie koniec.
Otrząsnął się z tych wspomnień i przeszedł od okna do aparatu dializacyjnego. Odsunął go od ściany, żeby dostać się na tył. Potem kazał Porterowi wstać i przeciągnął ręką po podłodze. Ciepło zostawione przez psa informowało go, w którym miejscu szukać.
– Chodź, Porterze, przejdziemy się.
*
Kapitan McNamara przyjrzał się sceptycznie swojemu podwładnemu.
– Nie wyglądasz na pijanego. Poza tym, wziąwszy pod uwagę twoje pochodzenie, powinieneś mieć mocną głowę.
– Zabił go ten niewidomy – powtórzył Buganski, nie zrażając się sarkazmem.
– Aha. Niby jak?
– Nie wiem.
– Co ty mi się, do cholery, w detektywa Monka bawisz?! – McNamara zdenerwował się już nie na żarty. – Nie interesuje mnie twoja genialna intuicja, ja muszę prokuratorowi przedstawić dowody.
– Strzał padł z jego okna, nie ma wątpliwości. Był w tym czasie w pokoju, przyznaje się do tego. Miał też silny motyw, przez Odonella stracił ukochaną dziewczynę. Nie on jeden, ale akurat on nie jest Casanovą, któremu łatwo się pocieszyć. To schorowany ślepiec, na takich dziewczyny raczej nie lecą.
– No właśnie, ślepiec. Chcesz mi wmówić, że gość, który nie widzi, precyzyjnym snajperskim strzałem położył kogoś trupem? Dlaczego nie postawisz tezy, że wynajął zabójcę? To przynajmniej miałoby pozoru sensu.
– Ale nie znajduje potwierdzenia w faktach. Starr żyje skromnie ze stypendium, rodzice niezamożni, dużą część pieniędzy pochłania leczenie. Nie miałby za co nająć killera. Poza tym zawodowiec nigdy nie strzelałby z okna zleceniodawcy.
– To może po prostu udostępnił innemu zdradzonemu swój pokój?
– Też to wykluczyliśmy.
– Jak?
– W czasie zabójstwa na tym piętrze pracowała sprzątaczka. Nie widziała, żeby ktoś obcy wychodził z jego pokoju.
– Phi, też mi dowód. Przecież nie warowała pod drzwiami. Ile to się wymknąć niepostrzeżenie, kiedy była zajęta w drugiej części korytarza albo w ogóle w toalecie?
– Pod drzwiami nie warowała, ale postawiła pod nimi wiadro. Wie, że w tym pokoju mieszka niewidomy, i boi się, że wyjdzie na mokry korytarz, poślizgnie się i złamie nogę, a ona będzie musiała do końca życia płacić odszkodowanie. Ktoś jej takich bzdur nagadał, a ona w nie wierzy. Stawia więc wiadro, żeby słyszeć, jak będzie wychodził, i go ostrzec.
– Dlaczego nie powie mu normalnie, że sprząta?
– Boi się z nim rozmawiać.
McNamara miał na końcu języka złośliwy komentarz, ale uświadomił sobie, że sam czułby się nieswojo w obecności niewidomego, więc tylko zauważył:
– Morderca spostrzegł może, że drzwi są zablokowane, i delikatnie odsunął wiadro, nie robiąc hałasu.
– Ale nie przysuwałby wiadra z powrotem, bo nie miałby powodu zakładać, że zostało tam postawione celowo. A sprzątaczka zaklina się, że kiedy je zabierała, znajdowało się dokładnie w tym samym miejscu, w którym je postawiła. A potem sprzątała klatkę schodową, więc facet nie miałby szansy wyjść niezauważony. No i podłoga była mokra, a my nie zauważyliśmy na niej żadnych śladów. Nie, strzelał Starr.
– Przecież nie znaleźliście broni ani łuski.
– Bo przeszukaliśmy dokładnie pokój dopiero po kilku godzinach, kiedy technicy ustalili, że stamtąd padł strzał, wcześniej zrobiliśmy to pobieżnie. Usunął je, zanim wróciliśmy.
– Czyli za dnia. Wyjaśnisz mi, jak niewidomy pozbył się karabinu w środku dnia, tak że nikt tego nie zauważył? Niech będzie, że wrzucił go do rzeki. Jak się zorientował, że akurat nikt nie patrzy? I skąd w ogóle miał karabin? Ja wiem, że w Stanach można zwyczajnie dostać broń w sklepie, ale ślepy kupujący spluwę wzbudziłby przecież sensację.
– Jego ojcu ukradziono właśnie taki karabin, z jakiego zastrzelono wykładowcę. Zadziwiający zbieg okoliczności. A w pozbyciu się broni mógł mu pomóc pies. Te szkolone potrafią różne sztuczki.
– Podsumujmy więc. Niewidomy postanawia wykończyć faceta, który przespał się z jego dziewczyną. Nie rzuca się na niego z nożem, zadając ciosy na… no właśnie… na ślepo, tylko bierze karabin, ale też nie pruje z niego na oślep całymi seriami w nadziei, że któraś z kul trafi Odonella. Przeciwnie, precyzyjnie celuje i to we właściwym momencie, bo pewnie pies powiedział mu, kiedy Odonell przyjechał do pracy i wysiadł z samochodu. – McNamara ani myślał unikać ironizowania, skoro jego detektyw nie przyjmował do wiadomości rzeczowych argumentów, że podejrzewa osobę, która w żadnym przypadku nie mogła popełnić przestępstwa. – Potem pies zjada łuskę i chowa sobie karabin pod język, tak że przeszukanie pokoju nic nie daje. Poradziwszy sobie tak sprytnie z doświadczonymi policjantami, idą nad rzekę, pies rozgląda się i kiedy nie widzi nikogo w pobliżu, daje niewidomemu znak ogonem, że może wywalić broń do wody.
Buganski nic na to podsumowanie nie powiedział. Zdał sobie sprawę, że dokładnie tak brzmiałaby mowa końcowa adwokata przed ławą przysięgłych, i bez konkretnych dowodów nie ma co się upierać przy swoim podejrzeniu. Może faktycznie się mylił. Z jednej strony nos mówił mu, że nie, z drugiej strony doświadczenie przypominało, że nieraz nawet przy na pozór spójnej układance brakowało elementu, który całkowicie zmieniał jej obraz. Wszystkie poszlaki wskazywały teraz na niewidomego, ale zdarzało się, że nawet mocniejsze dowody prowadziły na manowce. Jeśli tak było i w tym przypadku, gdzieś w śledztwie popełnił błąd, coś przeoczył, fałszywie zinterpretował jakąś okoliczność. Tylko jaką?
*
Derek usiadł gwałtownie na łóżku i sięgnął po zegarek leżący na nocnym stoliku. Podniósł szybkę i palcami odczytał układ wskazówek. Wpół do dziesiątej. Zaspał. Zabrakło dźwięku, który w poniedziałki wyrywał go ze snu. Tak do tego przywykł, że wieczorem nie pomyślał, że tego dźwięku już nie będzie. Niby cichego, ale dla niego brzmiącego jak wystrzał z armaty. Sprawiającego, że wzbierała cała nagromadzona w nim złość.
Podszedł do okna. Ile razy słyszał to pstryknięcie zapalniczką, mówiące mu, że człowiek, który zniszczył jego życie, właśnie wysiadł z samochodu i rozkoszuje się papierosem. Jedna z wielu rozkoszy tamtego, bez cienia refleksji, że osiąga je z krzywdą dla innych.
Toteż Derek miał satysfakcję, kiedy strażnicy wlepili Odonellowi mandat. Z radością słuchał jego wrzasków, że zawsze parkuje tak samo i nikt mu nigdy nie robił problemów, i spokojnie obalających te argumenty strażników, że jak przyjeżdża ostatni, to nie ma możliwości źle zaparkować, ale skoro raz pojawił się pierwszy, to nie inne samochody, lecz wypustki na liniach powinny mu wskazać pole, na którym musiał się zmieścić.
Ta scysja uświadomiła Derekowi pewną rzecz: jeśli miejsce parkingowe było takie wąskie, Odonell musiał zawsze wysiadać mniej więcej w tym samym punkcie. Przy czym odchylenie nie mogło być większe niż wielkość jego głowy. A skoro linie oznaczono wypustkami, ustalenie dokładnego położenia parkingu leżało w zasięgu możliwości niewidomego. Z kłótni („pański chevrolet zastawił wjazd toyocie”) wiedział, jakich samochodów ma szukać: na szczęście firmy motoryzacyjne nazwy i loga marek zamieszczały w formie wypukłych elementów. Do zmierzenia parkingu Odonella i wytyczenia odległości do akademika wystarczył zwykły sznurek. Punktem, do którego musiał dojść, była butelka spuszczona z okna dla ustalenia, na jakiej wysokości się znajdowało.
Znał wymiary trójkąta, którego wierzchołek stanowiła butelka, a podstawę końcowa linia miejsca parkingowego. Musiał ustalić wymiary drugiego, którego ramiona zbiegałyby się u głowy Odonella. Niestety, nie miał pojęcia, ile ten ma wzrostu. Z początku myślał, żeby go po prostu zapytać, sensownie wplecione w rozmowę pytanie o wzrost było całkowicie neutralne. Szkopuł w tym, że jedynym tematem rozmowy między nimi mogła być nienawiść, jaką Derek darzył uwodziciela. Już chciał się poddać, często w życiu jest tak, że drobna z pozoru przeszkoda okazuje się niepokonywalna, kiedy przyszło mu na myśl, że taki kobieciarz musi się udzielać na portalach randkowych. Wzrost jest informacją, którą podaje się tam standardowo. Tyle że w portalach randkowych nie ujawnia się nazwiska, a ze zdjęcia – siłą rzeczy – nie mógł go rozpoznać.
Po namyśle doszedł do wniosku, że ma sporo informacji, które pozwolą mu wyłuskać anonse Odonella. Znał imię (je w przeciwieństwie do nazwiska nieraz się podaje, i to prawdziwe), wiek (Odonell niejednokrotnie mówił na zajęciach, ile ma lat, bo lubił podkreślać, że nie jest wiele starszy od swoich studentów, co rzekomo zapewniało mu z nimi świetny kontakt), miejsce zamieszkania, zawód i model samochodu (pod palcami wyczuł nazwę „corvette”). I rzeczywiście, 32-letnich palących Jamesów, wykładających matematykę w tym stanie, jeżdżących corvette („szybka jazda sportowym samochodem to moje hobby”), poszukujących partnerki do „niezobowiązującego seksu”, dwóch nie było. Zestawienie anonsów z różnych portali, choć nie wszystkie zawierały komplet informacji, nie pozostawiało wątpliwości: krył się za nimi jeden człowiek i był nim James Odonell. I wszędzie w rubryce „wzrost” widniała taka sama wartość liczbowa: 6’2’’.
Ustawienie karabinu, by celował prosto w punkt, w którym powinien znaleźć się środek głowy znienawidzonego wykładowcy, było już tylko kwestią czysto arytmetycznych obliczeń.
Pozostało opracowanie planu działania po strzale. Natychmiastowe wyjście, żeby pozbyć się broni, niosło ze sobą ryzyko. Musiał zakładać, że policja pojawi się na miejscu błyskawicznie, on zaś chodził zbyt wolno, by sprawnie się wymknąć. Poza tym zwracał na siebie uwagę i chociaż żaden policjant nie założyłby, że strzelał ślepiec, to dla porządku mógłby sprawdzić, co ten ślepiec niesie.
Nie. Zdecydowanie bezpieczniej było przygotować się na wizytę policjantów w pokoju. Nie pozostawiając nic przypadkowi. Porter umiał już odszukiwać upuszczone przez pana przedmioty, wystarczyło go nauczyć, by się na nich kładł. W ten sposób łuska znikała pod jego olbrzymim cielskiem. Nakaz przesunięcia się zbyłby warknięciem i pokazaniem ostrych kłów. Wiedział, jak ma bronić swego pana i jego własności. Na schowanie karabinu doskonale nadawała się sztuczna nerka. Wystarczyło umieścić broń z tyłu, dosunąć aparat do ściany, a potem się do niego podłączyć. Żaden laik nie odważyłby się przestawiać pracującej medycznej aparatury. Po wyjściu policjantów zostawało tylko rozłożyć karabin na części i włożyć je do worka, z którym Porter miał wbiec do rzeki. Derek wybrał odludniejszą część parku, ale jeśli nawet jacyś ludzie przyglądali się Porterowi, to ilu z nich mogło dostrzec w paszczy i kudłach sznaucera niepozorny worek, a tym bardziej, że upuścił go pod wodą? A ci, co dostrzegli, dlaczego mieliby uznać, że było to coś więcej niż zabawa lub szkolenie psa?
I gdy miał wszystko wyliczone, obmyślone i zorganizowane, bladym świtem zajął stanowisko przy oknie, z palcem na spuście. Pstryknięcie zapalniczką powiedziało mu, w którym momencie za ten spust pociągnąć.

Poza „Czystą arytmetyką” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Perfekcjonista” i „Fair play”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach Wolne Ebooki, Legimi, Smashwords i Amazon (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.